Około pół roku temu ukazała się nowa gra MMO – The First Descendant. Przez długi czas prześlizgiwała się pod moim radarem, ale w końcu skusiłem się na ogranie tego tytułu. Dlaczego? Przede wszystkim chciałem sprawdzić, czy koreański tytuł oferuje coś więcej niż fan-service w postaci wszelkich krągłości skaczących po ekranie. Muszę przyznać, że nie zawiodłem się i bardzo szybko zapomniałem o podskakujących polygonach wciągając się w samą rozrywkę.
Koreański styl graficzny
Aktualnie na światowej scenie gamingowej rozgrywa się wielki pojedynek. Po jednej stronie barykady stoi nowoczesny i postępowy „zachód”, po drugiej znajdziemy „wschód” ze staroświeckim, klasycznym podejściem. Na chwilę obecną granice w jedną i w drugą stronę zostały przeciągnięte tak bardzo, że nie wiadomo za czym lepiej się opowiedzieć. Wielu zachodnich twórców na przykład postawiło sobie chyba za cel zdenerwowanie wszystkich, którzy przykładają wagę do historii poprzez przekłamywanie niektórych faktów, z drugiej strony mamy wieczne odwoływanie się do cliché walki dobra ze złem ubranej w czysty fan-service. Pochodzące z Korei Południowej gra „The First Descendant” to typowy przedstawiciel tego drugiego podejścia, gdzie napakowani jak strongmani faceci i hojnie obdarzone przez naturę panie walczą ze złym najeźdźcą o wolność dla siebie i całej planety.
Osobiście jestem gdzieś pośrodku całej tej kurzawy, bo nie mam nic przeciwko ani jednemu, ani drugiemu podejściu pod jednym warunkiem – świat gry musi być spójny, przedstawiony w odpowiedni sposób i nie próbujący przekłamywać rzeczywistości. Każda postać, nie ważne czy homo, hetero czy trans, która posiada zestaw indywidualnych cech osobowości będzie zawsze tak dobra, jak dobry jest pomysł na nią i wprowadzenie jej do świata gry. Jeśli pomysłem jest zmiana, przerobienie już istniejącej postaci na przeciwną płeć lub inną orientację z wpleceniem jakiejś ideologii, to efekt zawsze będzie klapą… Wracając jednak do „The First Descendant”, to mamy tutaj efekt podobny do „Stellar Blade” – na ekranie zobaczymy sporo scen z pięknie wyeksponowanymi krągłościami, ale wszystko to jest moim zdaniem zrobione w granicach rozsądku a bohaterowie dają się polubić od samego początku. Podczas samego grania natomiast efekt wypukłych polygonów zanika i skupiamy się na przeciwnikach, akcji, celowaniu, a sam wygląd „Potomka” (z ang. „Descendant”) schodzi na drugi plan.
Destiny 2 v2?
Nie będę ukrywał, że po uruchomieniu „The First Descendant” po raz pierwszy nie wiedziałem, czego się spodziewać. Widziałem, że są karabiny, że jest jakiś kosmiczny najeźdźca, ale nie miałem pojęcia, w którą stronę poszli twórcy. Po rozegraniu wstępu dało się jednak zauważyć, że pomysł na świat, który został zaatakowany przez przybyszów z innego świata oraz magiczne źródło wiedzy komunikujące się z bohaterami wydaje się jakby znajomy. Wiele mechanik gry zaczerpniętych jest tutaj stety/niestety z Destiny 2, przez co ma się czasami odczucie typu „gdzieś to już widziałem”.
Czy przeszkadza mi to? Na szczęście mogę odpowiedzieć, że nie grałem w Destiny na tyle dużo, żeby mi się to znudziło, więc nie. Wyobrażam sobie jednak, że ktoś, kto ma już ograne w Destiny 2 setki godzin patrzy na to wszystko, myśli o tym ile czasu potrzebuje na zdobycie lepszego ekwipunku i wylevelowanie postaci i ma w głowie tylko jedną myśl – „czy warto robić to wszystko jeszcze raz?”. Dla nowych graczy będzie to świetny tytuł, w którym można spędzić przyjemnie sporo czasu.
Znajdą się tutaj raidy na bossów, pojedynki z użyciem umiejętności specjalnych i szalone strzelaniny na wszystkie dystanse. Bardzo spodobało mi się korzystanie naprzemiennie ze strzelby na bliski dystans, karabinów na średni dystans i snajperek na daleki dystans oraz fakt, że wszystkie trzy techniki można stosować na zmianę w trakcie jednego pojedynku. Bronie są dobrze wyważone i dają przyjemną satysfakcję z korzystania, więc jeśli ktoś lubi strzelanie to raczej będzie zadowolony. Muszę jednak zaznaczyć fakt, że grałem w „TFD” zaledwie kilkanaście godzin korzystając z jednego tylko „Potomka”. Granie innym bohaterem przyniesie zapewne całkiem inną dynamikę gry, ale odkrycie tego zostawiam Wam.
MMO na Linuxie
Zdecydowanie wartą odnotowania ciekawostką jest fakt, że „TFD” korzysta z anticheata i to nie byle jakiego, bo Easy Anti Cheat. Mimo tego działa bez problemu na Linuxie pozwalając na grę nie tylko z innymi użytkownikami PC, ale także crossplayować z graczami z konsol. Świat gry jest dzięki temu pełen graczy, zawsze znajdzie się ktoś do wspólnego wykonywania zadań. Wniosek, jaki się nasuwa jest tylko jeden – tytuły takie jak Fortnite, Valorant czy League of Legends nie działają na Linuxie tylko dlatego, że Epic czy Riot po prostu tego nie chcą. No cóż, może kiedyś…
Kłopoty GTX-a
W tym momencie muszę niestety dołożyć niemiłą informację… Chyba nadszedł czas, w którym grafika w moim PeCecie będzie musiała pomyśleć o emeryturze. Mimo wszelkich starań – zmiany różnych wersji sterowników, zmiany wersji Protona, przeinstalowania gry, próbie odpalenia Steam przez Snapa i Flatpaka nie udało mi się uruchomić „The First Descendant” na karcie graficznej GTX 1650 4GB. Launcher zwracał błędy związane z DirectX 12 – albo, że brakuje zasobów, albo, że DX12 nie jest obsługiwany. Nie da się ukryć, że konstrukcja GTX 1650 jest już dość leciwa, a 4GB pamięci VRAM to raczej śmieszna pojemność w 2025, ale jeszcze w zeszłym roku nie miałem problemów z żadnym tytułem. Smutłem… Na szczęście RTX 3050m, którym dysponuję w laptopie poradził sobie z odpaleniem „TFD”, choć i tu nie bez niespodzianek, bo przy każdym uruchomieniu gry mam komunikat o potencjalnej „niestabilności” gry na moim sprzęcie. Cóż, chyba za bardzo wypadłem z obiegu…
Kawał dobrej rozrywki
Wracając do samej gry muszę przyznać, że „The First Descendant” przekonało mnie do siebie nie tylko tym, jak ładnie wygląda, ale też gameplayem, dobrym feelingiem broni, ciekawymi skillami bohaterów i całkiem dobrze (mimo sztampy) napisaną historią. Coś, czym bawiłem się zdecydowanie za dużo to na pewno grappling hook, czyli lina z hakiem. Próbowałem wejść na wszystkie najwyższe budynki, skakałem po dachach, bawiłem się w Spider-Mana i podziwiałem wszystko z góry. Mechanizm jest zrobiony bardzo ciekawie i łatwo jest go wyczuć wplatając do walki z przeciwnikami. Najczęściej uciekałem na dach gdy brakło mi tarczy, aby ostrzeliwać wroga z góry snajperką. Gdy tarcze się odbudowały wracałem do starcia na bliższą odległość.
Wnioski
Na koniec dodam od siebie tylko tyle, że jeśli masz wieczorkiem godzinkę czy dwie wolnego czasu i chciałbyś wypróbować jakiś świeży tytuł, który zadziała bez problemu na Linuxie, to śmiało siadaj do „TFD”. Gra ma do zaoferowania sporo ciekawej rozgrywki i zdecydowanie nie nudzi się po pierwszych 10 minutach. Na mojej konfiguracji z Ryzenem 7 7435HS, RTX 3050m i 16GB RAM gra pracowała stabilnie wyciągając na rozdzielczości 1080p między 60 a 80 FPS, z chwilowymi spadkami do około 40 FPS przy bardzo intensywnych walkach z wieloma przeciwnikami, więc na optymalizację nie ma co narzekać. Jeśli zdecydujesz się zagrać w „The First Descendant” daj znać w komentarzu jak gra działa u Ciebie (i na jakim sprzęcie).