Kilka dni temu trafiłem przypadkiem na newsa, w którym redaktor opisywał niespodziewany mix systemów Linux oraz Windows. Po dokładniejszym sprawdzeniu okazuje się, że projekt Wubuntu (dawniej LinuxFX) to specjalnie przygotowana wersja dystrybucji Ubuntu, w której wygląd elementów został maksymalnie przybliżony do wyglądu elementów interfejsu w systemach Windows. Z czystej ciekawości postanowiłem sprawdzić co potrafi wspomniana dystrybucja i jakie jest ogólne odczucie z pracy.
Projekt Wubuntu
Szukając w sieci informacji na temat Wubuntu od razu wszedłem na stronę projektu. Wyczytałem tam, że projekt dąży do stworzenia dystrybucji Linuxa, która oprócz wyglądu przypominającego systemy Windows będzie posiadała integrację z narzędziami Microsoft oraz pełna obsługę programów dostępnych w systemach Windows (instalatory .exe / .msi). Z mojej perspektywy zdecydowanie kłóci się to z filozofią FOSS – jeśli potrzebujesz programów, które działają oficjalnie tylko na systemach Windows, to znaczy, że potrzebujesz systemu Windows. Wracając jednak do samego projektu Wubuntu – szybko trafiłem na informację, że jest to dystrybucja tworzona przez programistów z Brazylii i jest kontynuacją projektu LinuxFX. LinuxFX różni się od Wubuntu tym, że był nastawiony głównie na integrację z usługami Google.
Całość wydaje mi się dość szemrana, więc nie ryzykowałem instalacji na głównym komputerze – przetestowałem działanie systemu na maszynie wirtualnej. Sama instalacja nie różniła się mocno od klasycznej instalacji dystrybucji Ubuntu (oprócz drobnych zmian kosmetycznych). Pierwsze duże zdziwienie złapało mnie po pierwszym uruchomieniu systemu po instalacji. Przyznam szczerze, że gdyby ktoś miał na komputerze Wubuntu i kliknął w „Start” w chwili, w której przechodziłbym akurat obok ekranu dałbym się nabrać, że korzysta z Windows 11. Podobne odczucie miałem po wejściu w menu ustawień systemowych nazwane przez twórców PowerToys. Wszystko w sposób idealny odwzorowuje menu konfiguracji znane z systemu Windows 11.
Praca systemu
Podczas pracy z systemem niejednokrotnie miałem wrażenie, że całość jest lekko spowolniona. Mogło to być oczywiście spowodowane pracą na maszynie wirtualnej, lecz biorąc pod uwagę jak pracuje klasyczne Ubuntu czy Mint na maszynach wirtualnych odczuwam tutaj większe obciążenie sprzętu przy podobnych parametrach. Najprawdopodobniej jest to spowodowane niesamowicie dużą ilością elementów interfejsu, które są dokładane do klasycznego pulpitu KDE Plasma. Nie uważam jednak, żeby na nowszych komputerach podczas pracy z głównego dysku systemowego było to zauważalne. Co jednak zwróciło moją uwagę nieco bardziej to łatwość konfiguracji głównego ekranu systemu. Dosłownie 2 minuty wystarczyły, żebym odkrył konfigurator dodatków pulpitu i dostosował dodatki zgodnie z moimi upodobaniami.
Kojarzysz Copilota? Jest to AI wdrożone przez Microsoft do najnowszych wydań systemów Windows. Nie wiem jak, ale twórcy Wubuntu zintegrowali go z dystrybucją w taki sposób, że dostępny jest na jedno kliknięcie. Po zapytaniu go o to czym jest Wubntu w kilka sekund wygenerował mi dość dokładny opis zgodny z prawdą.
Kolejny element zwracający na siebie uwagę to pakiet biurowy, którego ikonka jest kopią ikony Microsoft Office. Po stworzeniu dowolnego dokumentu, arkusza czy prezentacji możemy zapisać dokument z rozszerzeniem znanym z wspomnianego pakietu od Microsoft.
Nie chcę zostać tutaj błędnie odebranym – nie zachwycam się powyższymi elementami, a raczej jestem zdziwiony tak luźnym podejściem do kwestii licencji oraz wykorzystania wizerunku oprogramowania komercyjnego. W końcu wszystko to dostępne jest w systemach Windows po zakupieniu odpowiedniej licencji na system. Tutaj twórcy dystrybucji przekazują wszystko w ręce użytkownika mówiąc „proszę, korzystaj i nie martw się o licencję”. Osobiście bałbym się zalogować tutaj na konto Misrosoft, aby nie otrzymać blokady w jakiejkolwiek postaci…
Obsługa plików .exe
Przechodząc jednak dalej nadeszła pora na przetestowanie plików „.exe”. Jako pierwszy przetestowałem program Greenshot, który służy do tworzenia zrzutów ekranu. Muszę przyznać, że implementacja Wine jest tutaj na bardzo wysokim poziomie, bo system automatycznie wykrył plik .exe, uruchomił instalację z wykorzystaniem Wine, a po instalacji program po prostu uruchamia się i działa.
Trafiłem co prawda na drobne problemy z działaniem skrótów klawiszowych, ale tutaj problemem może być praca na maszynie wirtualnej. Kolejnym programem jaki sprawdziłem był Foxit Reader. Instalacja przebiegła bez żadnego zająknięcia i program po prostu się uruchamia. Zauważyłem tutaj drobne kłopoty z paskami menu oraz skalowaniem niektórych elementów, ale nadal uważam to za spory sukces.
Aplikacje Android
System Wubuntu chwali się także możliwością uruchamiania aplikacji znanych z Androida. Tutaj niestety nie będę w stanie przeprowadzić testów, gdyż działa to na zasadzie wirtualizacji. Jako, że sam uruchomiłem system w formie maszyny wirtualnej nie mam możliwości uruchomienia wirtualizacji wewnątrz wirtualizacji. Przeglądając materiały promocyjne można trafić na zrzuty ekranu sugerujące emulator platformy Android, dzięki któremu wewnątrz systemu Wubuntu możliwe jest uruchamianie programów i gier znanych z Androida. Raczej ciekawostka niż przydatna rzecz, ale warto wiedzieć, że taka możliwość faktycznie istnieje.
Licencja? Reklamy?
Coś, co uderzyło we mnie najbardziej to widoczna na stronie informacja o możliwości zakupu licencji. Licencja ma być tutaj nie na sam system a na narzędzia PowerToys, które służą do zarządzania ustawieniami systemowymi. Oczywiście nie neguję tutaj w żaden sposób pracy programistów i jak najbardziej powinni oni być wynagradzani za pracę, ale martwi mnie tutaj fakt uczciwości względem użytkowników systemów Linux oraz twórców oprogramowania komercyjnego. W końcu wykorzystano w tym projekcie masę grafik i styli znanych z systemu Windows. Wisienką na torcie jest tutaj „wpychanie” licencji – od razu po uruchomieniu systemu widzimy komunikat (a nawet dwa, jeden po polsku drugi po angielsku) informujący o braku licencji na PowerToys. Dodatkowo automatycznie uruchamiana jest przeglądarka Edge wyświetlająca stronę zachęcającą do zakupu klucza pro odblokowującego narzędzia PowerTools (już nie PowerToys, brak spójności nazw).
Jest to bardzo nachalna, natrętna metoda na zdobycie klienta kojarząca mi się z pop-upami wyskakującymi w systemach Windows po zainfekowaniu wirusami. Wspominam to bardzo niemiło z czasów, gdy w większości domów królował system Windows XP i zainfekowanie go było niesamowicie proste. Same powiadomienia w formie komunikatu w zasobniku systemowym byłyby ok, nawet bym nie pomyślał o zwróceniu na nie uwagi, ale w połączeniu z otwieraniem okna przeglądarki uważam to za wielki minus.
Podsumowanie
Zbierając wszystkie informacje mogę w końcu odpowiedzieć na pytanie „czym jest Wubuntu?”. Moim zdaniem to ciekawostka, która w Europie czy Ameryce Północnej nigdy nie będzie wartościowym zamiennikiem dla systemów Windows a tym bardziej dla systemów opartych o Linuxa. Osoby, które potrzebują Windowsa po prostu kupią go razem z nowym laptopem, a osoby, które nie chcą korzystać z Windowsa nie skorzystają z dystrybucji, która łamie wszystkie zasady licencjonowania oraz filozofii FOSS. Widzę jednak szansę dla dystrybucji w krajach rozwijających się, gdzie wizja posiadania systemu „prawie jak Windows” jest wizją w zupełności wystarczającą. U mnie dystrybucja pozostanie w sferze „można raz zobaczyć, ale raczej nie będzie nigdy kandydatem na system do codziennej pracy”.